W dniu 18 grudnia 2009 roku członkowie i sympatycy naszego Klubu licznie przybyli na przystań przy ulicy Witebskiej, by w odświętnie wystrojonej świetlicy klubowej podzielić się opłatkiem i złożyć sobie świąteczno – noworoczne życzenia.
Spotkanie rozpoczął Komandor WKŻ Pasat Andrzej Krupski krótkim podsumowaniem działalności Klubu w mijającym roku, zaprezentował również proporzec WKŻ Pasat. Życzenia zebranym złożył również Prezes Oddziału PTTK Edward Kozanowski po przemówieniach i symbolicznym podzieleniu się opłatkiem zasiedliśmy do świątecznego stołu. Czas spędzony przy świątecznym stole umilał przygrywając na gitarze do śpiewanych wspólnie kolęd. kol. Franciszek Ostropolski. Wszyscy w miłej i uroczystej atmosferze spędzili czas do późnych godzin wieczornych wspominając mijający rok i snując plany na przyszły sezon. Za przygotowanie uroczystego spotkania składamy podziękowania w szczególności: Agnieszcze Przepierskiej, Bożenie Mrozek, Żanecie Huss, Krystynie i Romualdowi Galor, Piotrowi Lawer, Zdzisławowi Skorupskiemu oraz wszystkim, którzy w jakikolwiek sposób przyczynili się do organizacji tego miłego wieczoru.
12 sierpnia zgodnie z planem miały odbyć się Regaty o Puchar OŻ PTTK PASAT. Jednak to co wydarzyło się wieczorem w przeddzień regat postawiło imprezę pod wielkim znakiem zapytania. Około godziny 21.00 nad Zalew Koronowski dotarła potężna burza, która spowodowała wiele zniszczeń w całym regionie, a na przystani przewracała drzewa, zrywała cumy i pozbawiła całą okolicę energii elektrycznej. Szczęśliwi skończyło się tylko na stratach materialnych, bo jak się później okazało nie wszyscy w Polsce mieli tyle szczęścia tego wieczoru.
Tak wyglądała przystań nad ranem…
Od wczesnego ranka wszyscy obecni członkowie Oddziału aktywnie usuwali skutki nawałnicy. Po opanowaniu sytuacji czekaliśmy na zgłoszenia chętnych do Regat.
Jako, że zgłosiło się 11 jachtów sędzia główny kol. Agnieszka Przepierska zdecydowała o przeprowadzeniu wyścigów. Dziękujemy tym, którzy pomogli nam pomimo trudnej sytuacji odbyć regaty i sami wzięli w nich udział. Tu nie chodziło o wygraną, brać żeglarska pokazała, że nie straszne nam żywioły, razem daliśmy radę. Zapewne na długo ten dzień pozostanie w pamięci uczestników imprezy, a wieczorny koncert Macieja Cichańskiego w barze przy przystani odbywający się przy latarkach i agregacie prądotwórczym przejdzie do historii, takich regat w Pasacie jeszcze nie było, i oby nigdy więcej.
15 sierpnia 2010r w Pieczyskach nad Zalewem Koronowskim z okazji dnia Wojska Polskiego rozegrane zostały XL Wojskowe Regaty Żeglarskie o Puchar Kierownika Klubu Pomorskiego Okręgu Wojskowegoi i Prezesa Oddziału PTTK. Organizatorem regat, jak co roku, był Wojskowy Klub Żeglarski „Pasat”.
W regatach uczestniczyło ok. 60 żeglarzy na 22 jachtach. O godz 11.00 przy pięknej żeglarskiej pogodzie i wietrze wiejącym w granicach 2 – 3 stopni w skali Beauforta zozegrane zostały pierwsze wyścigi. Sędzią Głównym zawodów była Agnieszka Reiwer – Przepierska.
Rozegrano trzy punktowane wyścigi w klasach: Omega, Orion, T-1, T-2, T-3 oraz Open. Oddzielnie w ramach Ogólnopolskich Regat Młodzieżowych klasyfikowane były załogi młodzieżowe startujace w klasach Omega i Orion. Załogi te w większości składały się z uczestników obozów żeglarskich organizowanych przez WKŻ Pasat. Regaty przebiegały bezpiecznie w sportowej atmosferze. Po zakończeniu wyscigów uczestnicy mogli posilić się wojskową grochówką. Krótko po godzinie 17.00 Prezes Oddziału PTTK Edward Kozanowski, z-ca Kierownika Klubu POW Krzysztof Chlebosz oraz Komandor WKŻ Pasat Andrzej Krupski wręczyli zwycięzcom w poszczególnych klasach puchary, dyplomy i upominki. Wyniki regat w poszczególnych klasach:
Martynelis Jakub Kantorska Karolina Rydziewska Marta
3
3
2
8
III
4
WKŻ Pasat
Ula
Pieńkowska Kamila Lewandowska Urszula Goralewski Michał
5
4
4
13
IV
5
WKŻ Pasat
bd-303
Wiczyński Wacław Kirejczyk Marcin Gładykowska Aneta
4
5
5
14
V
Regaty Młodzieżowe Klasa ORION
lp.
klub
nr jachtu
nazwisko i imię
wyścig 1
wyścig 1
wyścig 1
punkty
miejsce
1
WKŻ Pasat
bd-318
Kuźniar Patryk Miąskowski Cyryl Krzyśka Arkadiusz
1
1
1
3
I
Klasa OMEGA
lp.
klub
nr jachtu
nazwisko i imię
wyścig 1
wyścig 1
wyścig 1
punkty
miejsce
1
BKŻ
pol-66
Grajewski Tadeusz Grajewski Adam Kowalski Michał
2
1
1
4
I
2
BKŻ
pol-129
Kalinowski Stefan Kalinowski Mikołaj
1
2
2
5
II
3
WKŻ Pasat
Cicha
Poziomek Marcin Tyzo Anetta Śledziński Artur
3
3
3
9
III
Klasa Orion
lp.
klub
nr jachtu
nazwisko i imię
wyścig 1
wyścig 1
wyścig 1
punkty
miejsce
1
WKŻ Pasat
bd-475
Łażewski Marcin Sulewski Mariusz Pilarska Kinga
1
1
1
3
I
2
WKŻ Pasat
bd-21
Bielun Zenon Bielun Henryk Smyk Janusz
2
2
2
6
II
Klasa OPEN
lp.
klub
nr jachtu
nazwisko i imię
wyścig 1
wyścig 1
wyścig 1
punkty
miejsce
1
WKŻ Pasat
pol-7
Galor Romuald Galor Krystyna
2
1
1
4
I
2
BKŻ
223
Myk Krzysztof Myk Krystyna
1
2
2
5
II
Klasa T-1
lp.
klub
nr jachtu
nazwisko i imię
wyścig 1
wyścig 1
wyścig 1
punkty
miejsce
1
KŻ Wind
c-600
Busse Kazimierz Skibiński Dawid Skibińska Wiktoria
1
1
1
3
I
2
WKŻ Pasat
Jażan
Huss Janusz Kleydziński Wojciech Kleydziński Patryk
2
2
2
6
II
Klasa T-2
lp.
klub
nr jachtu
nazwisko i imię
wyścig 1
wyścig 1
wyścig 1
punkty
miejsce
1
WKŻ Pasat
pol-5159
Rygielski Mirosław Rygielski Wojciech Szałański Tadeusz
1
1
1
3
I
2
WKŻ Pasat
va-852
Kuźniar Zbigniew Kuźniar Izabella Palmowska Joanna Palmowski Tomasz
2
2
2
6
II
Klasa T-3
lp.
klub
nr jachtu
nazwisko i imię
wyścig 1
wyścig 1
wyścig 1
punkty
miejsce
1
Tazbirowo
I2806
Dudziak Adam Dudziak Sebastian
1
2
1
4
I
2
Tazbirowo
Pani Zło
Skoczylas Andrzej Skoczylas Danuta Młynarczyk Dariusz Młynarczyk Anna
2
1
2
5
II
3
niezrzeszeni
Kolanko
Kowalski Mariusz Kowalski Bartosz Iwański Dominik Ronaldowski Adrian
3
3
3
9
III
4
WKŻ Pasat
bd-548
Bartnik Mieczyslaw Kowalska-Bartnik Agnieszka
4
4
4
12
IV
Specjalny puchar otrzymał najszybszy zawodnik całych regat Jerzy Nagórski z MKS Spartan Samociążek startujący w klasie windsurfing.
Puchar dla najliczniej reprezentowanego klubu przypadł Wojskowemu Klubowi Żeglarskiemu Pasat. Dziękujemy wszystkim, którzy przyczynili się do sprawnej organizacji imprezy, szczególnie Agnieszce Przepierskiej, Tadeuszowi Mrozek, Piotrowi Lawer, ratownikom WOPR, policjantom z posterunku Polcji Wodnej w Pieczyskach. Zapraszamy wszystkich do udziału w przyszłorocznych regatach wojskowych.
Godzin pływania: 174,5 (w tym 134,5 pod żaglami i 40 na silniku)
Idea tego rejsu powstała już ponad rok wcześniej, ale ze względu na problemy z wyczarterowaniem odpowiednio dużego jachtu za odpowiednio przystępną cenę na realizację przyszło trochę poczekać. Na początku było szkolenie: obozy żeglarskie, które WKŻ Pasat organizuje co roku i kursy wiosenne. Ludzie kończący kursy często pojawiali się na naszej przystani w Pieczyskach, niektórzy zapisywali się do Klubu, a młodzież przyjeżdżała na kolejne obozy, by po uzyskaniu patentu pływać pod szyldem Pasatu w rejsach po Zalewie Koronowskim klubowymi jachtami. Tak też trafili do nas uczestnicy tego rejsu. Znalazło się kilku młodych członków i sympatyków Pasatu, którzy zapragnęli posmakować żeglarstwa morskiego i zdobyć pierwsze szlify w dążeniu do uzyskania stopnia sternika jachtowego. Po początkowych problemach kapitan Krzysztof Laskowski, który zgodził się dowodzić rejsem zdołał wyczarterować jacht. Dzięki uprzejmości armatora – Yacht Clubu Morskiego Columbus ze Świecia, któremu składamy serdeczne podziękowania, na przystępnych warunkach udostępniono nam na dwa tygodnie stalowy szkuner sztakslowy „Dar Świecia„. Od jesieni ubiegłego roku zaczęliśmy planować rejs i pełną obsadę. Docelowym portem była stolica Danii – Kopenhaga. Już w styczniu wszystkie miejsca w załodze były zarezerwowane. W rejsie udział biorą:
Kap. j. Krzysztof Laskowski – kapitan
St. j. Mariusz Sulewski – I oficer
J. st. m. Jan Kromski – II oficer
Ż.j. Adrianna Czajkowska
Ż.j. Michał Ciborski „Ciby”
Ż.j. Piotr Gomoła „Gomez”
Ż.j. Marcin Łażewski
Ż.j. Ignacy Marzecki
Ż.j. Michał Mendyk „Czołg”
Wszyscy poza kadrą oficerską pierwszy raz na morzu i wszyscy wyszkoleni na obozach i kursach WKŻ Pasat. Średnia wieku morskich neofitów 17-18 lat. Ostatnie tygodnie przed rejsem, to dla większości gorączkowe przygotowania: jak się wyposażyć, jakie dokumenty trzeba mieć przy sobie, jaką walutę, prowiant, ubezpieczenia i wiele, wiele innych drobiazgów oczywistych dla tych, którzy po morzach pływają od lat, ale nie dla tych, którzy wybierają się w swój pierwszy rejs.
No i nastał pierwszy dzień. Krótko po godzinie 9.00 wszyscy uczestnicy stawili się w porcie w Górkach Zachodnich. Wybrzeże przywitało nas piękną słoneczną pogodą. Bosman sprawnie przekazał nam jacht i rozpoczęło się wielkie pakowanie. Ku wielkiemu zdziwieniu góra bagaży znikła z kei we wnętrzu jachtu i jeszcze pozostało miejsce dla uczestników. Krótkie szkolenie dotyczące zasad bezpieczeństwa, używania pasów bezpieczeństwa, alarmów, i wychodzimy na Zatokę Gdańską. Wiatr nam nie sprzyjał, mało że wiał słabo, to jeszcze w kierunków północnych, co zmusiło nas do halsówki. Na szczęście z czasem wiatr wzmógł się i jacht nieco nabrał prędkości. Około 20.00 osiągnęliśmy pierwszy port – Hel, gdzie postanowiliśmy przenocować i poczekać na zapowiadany północno-wschodni wiatr. Pierwsze wrażenia za nami i choć chwilami przechyły były spore, to chorobie morskiej nikt się nie poddał.
Niedzielny poranek przywitał nas pięknym słońcem i słabym wiatrem. Krótki spacer po Helu, wizyta w fokarium i koło południa czas wyjść w morze. Wiatr rzeczywiście odkręcił na korzystny kierunek i wiał z siłą 2-30 B. Płynęliśmy wzdłuż Półwyspu Helskiego z zawrotną prędkością 3 węzłów, spokojne morze i tylko jeden incydent zmącił sielską atmosferę na pokładzie. Załogant zaznaczający pozycję na mapie poinformował ku zdziwieniu wszystkich na pokładzie, że… znajdujemy się na lądzie. Oczywiście wprawne oko oficera szybko „zepchnęło” jacht z mielizny i poprawiona pozycja znalazła się na mapie. Wieczorem minęliśmy przylądek Rozewie i skierowaliśmy się w stronę Bornholmu.
Cały poniedziałek płynęliśmy dość jednostajnie na zachód stopniowo oddalając się od polskiego wybrzeża. Po minięciu trawersu Wzgórza Rowokół traciliśmy kontakt wzrokowy z krajem. W międzyczasie uczestnicy rejsu stopniowo wgłębiali się w obsługę urządzeń pokładowych, zasady prowadzenia nawigacji i zapisów w dzienniku jachtowym. Stosunkowo spokojne morze ułatwiało łagodną aklimatyzację do morskich warunków. W wolnych chwilach na szerokim pokładzie rufowym zbierał się klub miłośników gry w Rummy, taką odmianę Remika, w której zamiast kart używa się plastikowych klocków. Świetna rozrywka na długie rejsowe godziny.
We wtorkowy poranek ujrzeliśmy zarysy Bornholmu. Po drodze mijał nas żaglowiec Marynarki Wojennej ORP Iskra, nie obyło się bez salutowania banderą. Zdecydowaliśmy, że wchodzimy do Ronne. Dotarcie do stolicy wyspy zajęło nam pół dnia, podczas którego wachty po kolei uczyły się obsługi szczotki do szorowania pokładu i kokpitu. Zdziwiliśmy się że ten jacht może wyglądać o wiele lepiej niż na początku rejsu przy użyciu zwykłej szczotki i odrobiny detergentu. Popołudniem zacumowaliśmy w porcie jachtowym w Ronne. Udaliśmy się na pobliską plażę. To nie może być Bałtyk! – tak większość uczestników rejsu zareagowała na krystalicznie czystą wodę, która oprócz tego że czysta okazała się niestety być niewiarygodnie zimna. Później wycieczka po urokliwym kilkunastotysięcznym miasteczku, spokojne uliczki z ciekawą architekturą, małe sklepiki i kafejki, galerie sztuki. Dla większości uczestników był to pierwszy kontakt z Danią i Bornholmem w szczególności. Niestety wieczorna prognoza pogody pogorszyła nasze nastroje: zapowiadała aktywny front i silne zachodnie wiatry przez kolejne dni. Gdyby się sprawdziła mogłoby to poważnie zagrozić terminowemu dotarciu do Kopenhagi.
Poranek przywitał nas przelotnym deszczem i zachodnim wiatrem o sile 5-6 0B. Krótka narada załogi i decyzja: próbujemy. W południe wyszliśmy z portu na rozkołysane wody zachodniego Bałtyku. Oczywiście halsówka, przechyły i coraz większy rozkołys. To był test, mający pokazać kto już się zaaklimatyzował i nie straszne mu trudniejsze warunki. Załoga zdała ten test. Poza pojedynczymi przypadkami składania hołdów dla Neptuna przez jednego z załogantów, który mimo tego mógł normalnie funkcjonować. Nikt nie zapadł na cięższe odmiany choroby morskiej. Ignacemu i Marcinowi tak spodobało się huśtanie, że ubrani na sztormowo zajęli miejsca obserwacyjne na koszu dziobowym, gdzie byli systematycznie podmywani przez falę. Prawdziwej odporności wymagała praca w kambuzie, ale tam już nie wszyscy chętnie się pchali, a niektórzy przebywając tam przez chwilę przybierali dziwnie nienaturalne barwy. Tutaj poza II oficerem – Jankiem znakomicie sprawdzili się Marcin, „Ciby” i „Czołg” . Po drodze trzeba było przeciąć rutę, na której niczym na Trasie Marszłkowskiej sunęły jeden za drugim kontenerowce, masowce i tankowce. W obie strony. Przydał się jachtowy radar, a przede wszystkim wzmożona obserwacja wachty nawigacyjnej.
Około 2.00 w czwartek postanowiliśmy zawinąć na chwilę do Ystad. Zrobiliśmy sobie nocną wycieczkę po tym portowym miasteczku (no może poza Ignacym, który z własnego wyboru pełnił wachtę portową we własnej koi i niespecjalnie miał ochotę się z nią rozstać). Wyszliśmy o 6.00 rano, ciężko było wstać, a westowa szóstka jeszcze nie przestała wiać, więc czekał nas kolejny dzień halsówki w kierunku Kanału Falsterbo. Cała załoga przyzwyczaiła się już do rozkołysu i przechyłów, a wiatr stopniowo odkręcał dając możliwość płynięcia wzdłuż szwedzkiego wybrzeża. Nudę zabijano pracami na pokładzie. Praktycznie każdy miał swój wkład w to, że kolejne powierzchnie antypoślizgowe odzyskiwały oryginalny kolor. Szczególne zasługi oddała tu wachta druga, czyli „Gomez” i „Czołg”. Z kolei Ignacy zabrał się za „glansowanie mosiądzów”, dzięki czemu mosiężne knagi zaczęły wyglądać prawie jak nówki. Popołudniem dopłynęliśmy w okolice Trelleborga, gdzie trzeba było zachować ostrożność z uwagi na duży ruch promów. W końcu ujrzeliśmy wejście do Kanału Falsterbo. Żagle w dół i korzystając z „dieselgrota” pokonujemy kanał. Po przepłynięciu zwodzonego mostu zacumowaliśmy w pobliskiej marinie i poszliśmy na krótki spacer po okolicy.
Po drodze napotkaliśmy niezliczone roje małych muszek. Do historii lingwistyki stosowanej przejdzie przypadek „Gomeza”, który w trzech znanych sobie językach próbował dowiedzieć się od tubylców jak trafić na pocztę. Problem polegał na tym że używał trzech języków jednocześnie, a w dodatku jakby na złość żaden z tych języków nie był językiem szwedzkim. Po powrocie na jacht mieliśmy okazję podziwiać niecodzienne widowisko: o zachodzie słońca wzdłuż widocznego z mariny olbrzymiego mostu łączącego szwedzkie Malmo z duńską Kopenhagą rozbłysły efektowne fajerwerki. Od miejscowych dowiedzieliśmy się że to z okazji 10-lecia funkcjonowania tego arcydzieła sztuki inżynierskiej.
W piątkowy poranek przy dość silnym południowym wietrze na samym grocie wyruszyliśmy do Kopenhagi. Po drodze mijaliśmy olbrzymią farmę wiatrową na środku Oresundu, potem wzdłuż mostu, którego ogrom mogliśmy podziwiać dopiero z bliska sunęliśmy baksztagiem ku duńskiej stolicy. Nawigowanie w tym rejonie wymaga sporej koncentracji, pławy torowe, znaki kardynalne, stawy, spory ruch statków – to musiało robić wrażenie na tych , którzy pierwszy raz widzą coś takiego. No i niezapomniane wrażenia – samoloty podchodzące do lądowania na Kopenhaskim lotnisku Kastrup w odstępach dokładnie jednominutowych. Wydawało nam się że zahaczą o nasze maszty, ale oczywiście było to tylko wrażenie. Zwiedzanie Kopenhagi zaczęliśmy od opłynięcia kanałów portowych. Z wody to hanzeatyckie miasto wygląda naprawdę okazale. Popołudniem zacumowaliśmy w marinie Langelinie położonej w pobliżu słynnej kopenhaskiej Syrenki. Niestety nie dane było nam zobaczyć syrenki na żywo, gdyż została przewieziona na światową wystawę Expo, a w miejscu oryginału stał telebim pokazujący na żywo Syrenkę w … Chinach. Wieczorem na kończącego akurat w ten dzień okrągłe osiemnaście lat „Czołga” czekała niespodzianka: stylowy tort urodzinowy z osiemnastoma „świeczkami” autorstwa Ady i Marcina. Urodzinowa impreza na niewielkim jachcie może nie przypominała wieczoru w klubie, ale też było nieźle. W sumie to szkoda że nie mogliśmy przesiąść się choć na chwilę na stojący nieopodal m/y Octopus – szósty pod względem wielkości jacht motorowy świata – taki pływający prywatny hotel wielkości niedużego promu, no ale cóż solenizant nie rozdał nam wejściówek.
Sobota, to dzień zwiedzania miasta i robienia zakupów. No tak w tym żeglarstwie to jednak najbardziej bolą nogi, a upał coraz mocniej dawał się we znaki, ale widok z wieży kościelnej po pokonaniu ponad 400 schodów – bezcenny – Kopenhaga w całej okazałości u naszych stóp. Wieczorem wizyta na Nyhavn, gdzie po całodziennym upale orzeźwiły nas chłodzące napoje zakupione w Havnekiosken. I ten niepowtarzalny klimat, te tłumy ludzi z różnych stron świata, mówiących różnymi językami.
Niedzielne przedpołudnie, to zajęcia w podgrupach – bieganie po centrum, zmiana warty przed Pałacem Królewskim (nieco mniej okazała niż w Londynie) i męczący upał. Po obiedzie wychodzimy w morze. Cel – powrót do Kanału Falsterbo. Dopiero po wypłynięciu z miasta temperatura robi się znośna, ale ze względu na słaby wiatr jeszcze długo podpieramy się silnikiem. Wieczorem Polskie radio podało oczekiwane z ciekawością wyniki drugiej tury wyborów prezydenckich. Do kanału dopłynęliśmy około 22.30. Niestety było to pół godziny po ostatnim planowym otwarciu mostu nad kanałem, co zmusiło nas do przeczekania nocy w porcie.
W poniedziałkowy poranek wyruszyliśmy wzdłuż szwedzkiego wybrzeża w kierunku Bornholmu. Piękna słoneczna pogoda i ciepły południowo-zachodni wiatr o sile 3-40B powodowały iście plażową żeglugę. Co niektórzy nieźle się spiekli. Pod wieczór jednak niebo zaczęło się chmurzyć. Gdy po raz drugi przechodziliśmy „Trasę Marszałkowską” dla statków już każdy wiedział jak ocenić niebezpieczeństwo zderzenia na wodzie. Przed nami wysokie klify Bornholmu i wznoszące się nad nimi ruiny zamku Hammershus, za nami gęstniejące chmury i doganiający nas słaby deszcz. Płyniemy w kierunku stojącej na skalnym przylądku latarni Hammerodde. Po północy mijamy przylądek i kierujemy się do portu w miasteczku Allinge.
Wtorkowy poranek przywitał nas chłodem i silnym zachodnim wiatrem. Spacer po Allinge i niespodzianka – północne wybrzeże Bornholmu jest zupełnie inne niż to znane z Ronne. Skały i wydrążone w nich niewielkie zatłoczone porciki. Korzystając z miejscowych marketów uzupełniamy braki w jachtowej spiżarni i pełną prędkością dochodzącą do 7 węzłów płyniemy w kierunku Christianso. Postanowiliśmy opłynąć wyspę – twierdzę , jednak bez zawijania do portu. Wrażenie jest niesamowite: skaliste brzegi dwóch małych wysepek połączonych kładką wzmocnione są murami obronnymi, na których rozstawione są dziesiątki dział. Ci Szwedzi to faktycznie łatwo nie mieli jak próbowali zdobywać wyspę. Nad całością góruje wieża dawnej twierdzy przerobiona na latarnię morską. Wewnątrz portu tak ciasno, że nawet gdybyśmy chcieli, to nie było gdzie zaparkować naszego ponad trzynastometrowego „pancernika”. Skierowaliśmy się na południe w kierunku Svaneke. Wiatr chwilami jeszcze przybierał na sile, co powodowało że płynąc półwiatrem rozpędziliśmy się do 8 węzłów. Dotarcie do Svaneke zajęło nam około 1,5 godziny. Port był podobnie zatłoczony jak na Christianso, więc sporo czasu zajęło nam znalezienie bezpiecznego sposobu zacumowania.
Svaneke to miejscowość typowo turystyczna, na uliczkach spotkać można sporo naszych rodaków. Oczywiście wybraliśmy się na spacer po urokliwym miasteczku: wystawy, artystyczna huta szkła, czy wytwórnia cukierków, gdzie można obejrzeć od początku do końca cały proces produkcji, czy ciekawy ewangelicki kościół, to tylko niektóre z odwiedzonych przez nas miejsc. Nie sposób było odmówić sobie przyjemności skosztowania wędzonych ryb w jednej z najbardziej znanych wędzarni na całym Bornholmie. Wieczór spędziliśmy oglądając telewizję w portowej świetlicy, do której każdy płacący za postój jachtu ma prawo wstępu. Z resztą Svaneke odwiedzałem zawsze z przyjemnością gdy byłem w rejonie Bornholmu, a miejscowy Bosman, który zawsze jest przyjaźnie nastawiony naszą kolejną (choć pierwszy raz tak dużym jachtem) wizytę w Svaneke uhonorował zwolnieniem nas z opłaty za postój.
Środowe przedpołudnie spędziliśmy chodząc po Svaneke, a po obiedzie wypłynęliśmy ku brzegom ojczystym – kierunek Łeba. Pod wieczór zachodni wiatr zaczął tężeć i wiało 6 0B. Na otwartym morzu objawiało się to sporym rozkołysem i latającymi po wnętrzu jachtu ruchomymi elementami wyposażenia. Ale tym razem załoga była już uodporniona na morskie bujanie. W nocy musieliśmy uważać na słynne akweny nawigacyjne nr 6 i 6a, na których odbywały się manewry wojskowe.
Gdy wstał świt płynęliśmy już wzdłuż polskiego wybrzeża systematycznie się do niego zbliżając. Wreszcie byliśmy w zasięgu polskiej telefonii. Około południa zacumowaliśmy w największej chyba marinie jachtowej wzdłuż polskiego wybrzeża w Łebie. Miasto przywitało nas upalną pogodą. Korzystając z okazji odwiedziliśmy świetnie wyposażony sklep żeglarski, po czym udaliśmy się na dłuższy spacer do centrum. Szkoda, że piękna marina powstała tak daleko od centrum miasta. Wieczór spędziliśmy na słuchaniu szant w portowej tawernie i dyskusjach o kończącym się rejsie.
W piątkowy poranek udaliśmy się w ostatni etap rejsu – do Górek Zachodnich. Wiatr był słaby, więc jacht leniwie pokonywał kolejne mile po gładkiej tafli morza. Najdłużej trwało tradycyjnie minięcie Rozewia, do którego dotarliśmy pod wieczór. Wiatr mało jeszcze osłabł, i w dodatku zaczął kręcić. Przez czterogodzinną wachtę upłynęliśmy całe 2 mile. Nad ranem wobec braku widocznych oznak poprawy warunków wietrznych przeszliśmy na napęd mechaniczny, z pomocą którego przed południem dotarliśmy do macierzystego portu. Pozostało tylko sklarować jacht (bosman był pod wrażeniem), uzupełnić formalności (dziennik jachtowy, opinie – rzecz jasna pozytywne, wpisy do książeczek) i wyokrętować się. Wszyscy uczestnicy rejsu twierdzili i twierdzą nadal, że gdyby tak ktoś przyszedł i zapytał: stary, czy masz czas, to oczywiście płyną w kolejny rejs.
W dniu 4 marca 2006 roku w Klubie Pomorskiego Okręgu Wojskowego w Bydgoszczy odbył się Zjazd Założycielski Oddziału Żeglarskiego PTTK „Pasat” im. Komandora Jerzego Przepierskiego.
Uczestniczący w Zjeździe członkowie WKŻ Pasat podjęli decyzję o przekształceniu istniejącego od 1966 roku Wojskowego Klubu Żeglarskiego „Pasat” wchodzącego w skład Oddziału PTTK przy Klubie POW w Bydgoszczy w samodzielny Oddział Żeglarski PTTK „Pasat” im. Komandora Jerzego Przepierskiego.
Podczas Zjazdu uchwalono statut tworzonego oddziału oraz wybrano władze tworzonego oddziału (Zarząd Oddziału, Oddziałową Komisję Rewizyjną oraz Oddziałowy Sąd Koleżeński) na kadencję 2006-2010.
Uczestnicy Zjazdu przyjęli również uchwałę programową na najbliższą kadencję wskazującą kierunki działalności i rozwoju „Pasatu” w nowej formie organizacyjnej. Wśród najważniejszych celów działalności wymienia się: rozbudowę przystani klubowej w Brdyujściu i ośrodka w Pieczyskach, organizowanie szkoleń na stopnie żeglarskie, organizację regat żeglarskich i rejsów, udział członków Oddziału w imprezach organizowanych przez inne instytucje i kluby żeglarskie, współpracę ze szkołami i zrzeszanie młodzieży.
W związku z obchodzonym w bieżącym roku jubileuszem 40-lecia działalności klubu podczas zjazdu wyróżniono zasłużonych członków WKŻ Pasat.
W sobotę 28 listopada 2009 liczne grono członków i sympatyków WKŻ Pasat spotkało się w jesiennej scenerii na przystani w Pieczyskach na dorocznym Spotkaniu Andrzejkowym.
Ciepła i bezdeszczowa pogoda pozwoliła na rozpalenie ogniska i wspólne pieczenie kiełbasek. Później uczestnicy spotkania przenieśli się do klubowej świetlicy na poczęstunek przygotowany przez solenizanta. Nie zabrakło akompaniamentu gitary kol. Franciszka Ostropolskiego oraz rzecz jasna toastów za zdrowie solenizanta – komandora Andrzeja Krupskiego. Oczywiście my również przyłączamy się do życzeń: dużo zdrowia, szczęścia i wiele satysfakcji z działalności w Klubie.